Mistrzostwa Europy Belgia 1997

Liczne udane starty podczas zawodów ogólnopolskich przyniosły kwalifikację do Mistrzostw Europy Juniorów. Właściwie do dziś nie wiem co się tam tak na prawdę działo. Przed Mistrzostwami całą ekipą pojechaliśmy na treningi do Pani Ingi Theodorescu, która bardzo angażowała się w polskie jeździectwo i próbowała nas wszystkich czegoś nauczyć. Dla mnie wyjazd ten był bardzo nie udany. Atmosfera w teamie była nie przyjemna. Nasi rodzice nad tym nie panowali. Treningi były monotonne i niczego z nich nie zrozumiałam. Na ME dojechałam bez swojego trenera, kompletnie skołowana i bez żadnego planu jak mój koń wypadnie, co się może wydarzyć na czworoboku ani jaki wynik jest dla nas możliwy do osiągnięcia. Konkurs wstępny (nie liczył się do klasyfikacji) jeszcze jakoś się udał. Za nasz chaotyczny przejazd dostaliśmy z Eldo jakieś nie całe 62% i miejsce w okolicach 30-40ego. Niestety w konkursie drużynowym zerwała się nawałnica, Eldo skakał przez kałuże, płoszył się przewracających się doniczek z drzewkami wokół czworoboku… Totalna masakra. Wynik również był dużo gorszy. Zauważyłam jednak, że młodzież w Europie ma nie tylko lepsze konie od nas, ale przede wszystkim dysponuje ogromnym dośwoadczeniem jeździeckim. Moi rodzice na szczęście też dostrzegli te różnice i zaczęliśmy myśleć co robić dalej…

Eldorado w Poznaniu

Po debiucie w nowej dyscyplinie przyszedł czas na przeprowadzkę do Poznania. Eldo w 1995 zamieszkał na Hipodromie Poznań Wola, który w tamtym czasie został w pełni odrestaurowany. Nasza przeprowadzka zbiegła się w czasie z organizowanymi tam Mistrzostwami Świata w Powożeniu oraz zgrupowaniem kadry WKKW przed Olimpiadą w Atenach. Ja zaczęłam trenować w Panem Marianem Kowalczykiem. Legendą polskiego jeździectwa. Nie było mi łatwo. Pan Marian był już wtedy wiekowym dżentelmenem a ja byłam załamana rozstaniem z poprzednim trenerem i wyprowadzką z rodzinnej Warszawy. Z czasem przekonałam się jednak, że Pan Marian to fachura i nie ma się co martwić o mojego konia. Bardzo szybko przygotował Eldorado i mnie do nowych konkursów juniorskich (ok. roku 1997 konkursy FEI dla juniorów zostały zmienione z odpowiednika klasy N na klasę C).  W tamtym czasie Pan Marian jeździł na Eldo w czasie tygodnia, a ja przyjeżdżałam w piątki, soboty i niedziele. Sezon 1996 to był czas moich pierwszych startów w klasie N (ówczesna Olimpiada Młodzieży) i klasie C.  Po trochu wyniki były coraz lepsze, plasowaliśmy się w czołówkach podczas większości Zawodów Ogólnopolskich w których startowaliśmy. Zaowocowało to kwalifikacją i wyjazdem na nasze pierwsze Mistrzostwa Europy w Belgii  w 1997 r . Ale to już materiał na kolejną historię…

CDIJYR Euro Future Cup Munster 1998, pierwszy start „za granicą” 🙂

Eldorado

Historię Artemora już wstępnie znacie. Dość szybko jednak się okazało, że ani zdrowie, ani możliwości Artemora nie pozwalają na uprawianie jeździectwa w wydaniu wstępnie sportowym. Dlatego zaczęłam jeździć na „leśnym” koniu taty. Eldorado, hodowli S.K. Posadowo, ur. 1987, po Illit od Eulalia. Jak tata go kupił miał 5 albo 6 lat i był lekko… niepokorny. W międzyczasie „się” jednak ujeździł, za sprawą Pani Grażyny Bałtuszys. Zostało wspólnie postanowione, że ja mam na nim jeździć. Po wielu wylanych łzach podjęłam się. Tym sposobem wszyscy się pozamieniali na konie. Artka dostała mama, ja Eldo, a tata Kwestora. Zgodziłam się „rozstać” z Artkiem tylko pod warunkiem, że będę mogła jeździć skoki, a nie tylko ujeżdżenie. Uparłam się, że chcę trenować, a jak trenować to z Panem Markiem, był to chyba pierwszy prawdziwy zawodowy jeździec w okolicach Warszawy. Pan Marek wyprowadził się z końmi z Wolty Żółwin do nowo powstałego Aromeru. Także my z Eldo również się tam przeprowadziliśmy. Rodzice i ich konie zostały w Wolcie. Z tego okresu pamiętam bardzo wiele. Nauki Pana Marka. Głównie porządku w stajni i w sprawach dotyczących konia. Czekanie na niego na przystankach w zimie. Błagania, żeby mnie ktoś zawiózł do stajni, poza weekendem. Ale przede wszystkim był to czas, kiedy nie wiedzieć czemu zostałam pingwinem.

A było tak: po kilku miesiącach treningów pojechałam z Eldo na jedne czy drugie zawody skokowe. Pan Marek był załamany. W skrócie stwierdził, że Eldo to fleja a ja skaczę na żabę  i nie ma dla nas nadziei. I tak też przyjeżdżałam dalej na treningi i za każdym razem pytałam kiedy będziemy skakać. Za każdym razem dowiadywałam się, że dziś nie będzie skoków, tylko ciągi, łopatki i inne takie nudy… Aż do dnia, kiedy na moje standardowe pytanie o skoki dostałam odpowiedź: „Klaudyna, daj spokój, za miesiąc masz Mistrzostwa Polski w Ujeżdżeniu”. Co? Ja?! No trudno, trener każe, trzeba robić. I tak po kilku startach treningowych (pamiętam je dokładniej niż egzaminy do liceum) pojechaliśmy z Eldo do Sopotu. W siodle uniwersalnym, w skokowym fraku i kasku. Nie mając pojęcia co tam właściwie robimy i doznając szczęśliwie olśnienia co to ciągi tuż przed finałem zajęliśmy 4-te miejsce. I tak się wszystko zaczęło…

Tata i Eldorado zdj. 1994 r.

Witajcie na moim blogu!

Witajcie koniarze, na tym blogu będę Wam opowiadać o naszych startach, postępach naszych koni, konsultacjach i treningach. Najpierw jednak chciałabym Wam opowiedzieć trochę o mojej historii z końmi. Wszystko zaczęło się zupełnie nie spektakularnie od „leśnych” koni moich rodziców. Pierwszym moim koniem był Artemor ur.1982, koń trzy czwarte krwi angielskiej, jego dziadkiem był Tuny, słynny koń wyścigowy. Tego konia moi rodzice kupili ze szkółki jeździeckiej w Trzęsaczu koło Rewala. Większość osób bała się na nim jeździć. Moi rodzice zakochali się w nim i tak pojechał z nami do Warszawy. Osiąganie z końmi rzeczy wydawałoby się niemożliwych widać odziedziczyłam po rodzicach. Wszyscy troje spadaliśmy z niego bardzo często. Po jakimś czasie rodzice zaopatrzyli się w dwa inne konie, a szalony Artek trafił się mi w przydziale. Miałam wtedy 11 lat. Startowałam na nim w swoich pierwszych zawodach skokowych oraz ujeżdżeniowych.  Kochałam skoki, ale moi trenerzy Pan Marek Głuchowski i Grażyna Bałtuszys, nie uznawali startowania wyłącznie w skokach. Dlatego przy okazji każdego konkursu skokowego musiałam jechać i konkurs ujeżdżeniowy.  Ku mojemu utrapieniu ujeżdżenie zawsze mi wychodziło dobrze, a skoki… różnie.

Artemor nie miał wybornego ruchu, ani możliwości skokowych, ale miał niezłomnego ducha. Niechętnie wpuszczał do boksu mężczyzn. Doskonale wiedział, że jeździ na nim dziecko, więc raczej spadali moi rodzice, a nie ja. Był to pierwszy koń, z którym się bardzo zżyłam. Razem jeździliśmy na wakacje np. do Stada Ogierów w Łobzie i na różne zawody. Na nim szalałam w terenach, skakałam krosówki, parkury i robiłam pierwsze elementy ujeżdżeniowe jak np. lotne zmiany.  Na emeryturę odszedł w wieku 18 lat, wtedy niestety nie było tylu możliwości leczenia stawów co teraz. Emeryturę spędził u przyjaciółki naszej rodziny z czasów Łobezkich. Opiekowała się nim tak dobrze, że dożył bardzo sędziwego wieku. Odwiedzaliśmy go jak tylko czas nam pozwalał. Na zawsze pozostanie w sercach moich rodziców i moim wesoły, drobny, rudy konik. Zawsze chętny do zabawy i brykania. Zawsze gotów zostawić niedoświadczonego adepta jeździectwa na jakiejś leśnej gałęzi, a potem patrzeć na niego z rozbawieniem i politowaniem.

Mój ukochany pierwszy koń Artuś, ur. 1982, odszedł od nas całkiem niedawno, w Wigilię Bożego Narodzenia 2015. Do zobaczenia po drugiej stronie Rudzielcu…

zdjęcie z 2010r.