Eldorado w Poznaniu

Po debiucie w nowej dyscyplinie przyszedł czas na przeprowadzkę do Poznania. Eldo w 1995 zamieszkał na Hipodromie Poznań Wola, który w tamtym czasie został w pełni odrestaurowany. Nasza przeprowadzka zbiegła się w czasie z organizowanymi tam Mistrzostwami Świata w Powożeniu oraz zgrupowaniem kadry WKKW przed Olimpiadą w Atenach. Ja zaczęłam trenować w Panem Marianem Kowalczykiem. Legendą polskiego jeździectwa. Nie było mi łatwo. Pan Marian był już wtedy wiekowym dżentelmenem a ja byłam załamana rozstaniem z poprzednim trenerem i wyprowadzką z rodzinnej Warszawy. Z czasem przekonałam się jednak, że Pan Marian to fachura i nie ma się co martwić o mojego konia. Bardzo szybko przygotował Eldorado i mnie do nowych konkursów juniorskich (ok. roku 1997 konkursy FEI dla juniorów zostały zmienione z odpowiednika klasy N na klasę C).  W tamtym czasie Pan Marian jeździł na Eldo w czasie tygodnia, a ja przyjeżdżałam w piątki, soboty i niedziele. Sezon 1996 to był czas moich pierwszych startów w klasie N (ówczesna Olimpiada Młodzieży) i klasie C.  Po trochu wyniki były coraz lepsze, plasowaliśmy się w czołówkach podczas większości Zawodów Ogólnopolskich w których startowaliśmy. Zaowocowało to kwalifikacją i wyjazdem na nasze pierwsze Mistrzostwa Europy w Belgii  w 1997 r . Ale to już materiał na kolejną historię…

CDIJYR Euro Future Cup Munster 1998, pierwszy start „za granicą” 🙂

Eldorado

Historię Artemora już wstępnie znacie. Dość szybko jednak się okazało, że ani zdrowie, ani możliwości Artemora nie pozwalają na uprawianie jeździectwa w wydaniu wstępnie sportowym. Dlatego zaczęłam jeździć na „leśnym” koniu taty. Eldorado, hodowli S.K. Posadowo, ur. 1987, po Illit od Eulalia. Jak tata go kupił miał 5 albo 6 lat i był lekko… niepokorny. W międzyczasie „się” jednak ujeździł, za sprawą Pani Grażyny Bałtuszys. Zostało wspólnie postanowione, że ja mam na nim jeździć. Po wielu wylanych łzach podjęłam się. Tym sposobem wszyscy się pozamieniali na konie. Artka dostała mama, ja Eldo, a tata Kwestora. Zgodziłam się „rozstać” z Artkiem tylko pod warunkiem, że będę mogła jeździć skoki, a nie tylko ujeżdżenie. Uparłam się, że chcę trenować, a jak trenować to z Panem Markiem, był to chyba pierwszy prawdziwy zawodowy jeździec w okolicach Warszawy. Pan Marek wyprowadził się z końmi z Wolty Żółwin do nowo powstałego Aromeru. Także my z Eldo również się tam przeprowadziliśmy. Rodzice i ich konie zostały w Wolcie. Z tego okresu pamiętam bardzo wiele. Nauki Pana Marka. Głównie porządku w stajni i w sprawach dotyczących konia. Czekanie na niego na przystankach w zimie. Błagania, żeby mnie ktoś zawiózł do stajni, poza weekendem. Ale przede wszystkim był to czas, kiedy nie wiedzieć czemu zostałam pingwinem.

A było tak: po kilku miesiącach treningów pojechałam z Eldo na jedne czy drugie zawody skokowe. Pan Marek był załamany. W skrócie stwierdził, że Eldo to fleja a ja skaczę na żabę  i nie ma dla nas nadziei. I tak też przyjeżdżałam dalej na treningi i za każdym razem pytałam kiedy będziemy skakać. Za każdym razem dowiadywałam się, że dziś nie będzie skoków, tylko ciągi, łopatki i inne takie nudy… Aż do dnia, kiedy na moje standardowe pytanie o skoki dostałam odpowiedź: „Klaudyna, daj spokój, za miesiąc masz Mistrzostwa Polski w Ujeżdżeniu”. Co? Ja?! No trudno, trener każe, trzeba robić. I tak po kilku startach treningowych (pamiętam je dokładniej niż egzaminy do liceum) pojechaliśmy z Eldo do Sopotu. W siodle uniwersalnym, w skokowym fraku i kasku. Nie mając pojęcia co tam właściwie robimy i doznając szczęśliwie olśnienia co to ciągi tuż przed finałem zajęliśmy 4-te miejsce. I tak się wszystko zaczęło…

Tata i Eldorado zdj. 1994 r.