Witajcie koniarze, na tym blogu będę Wam opowiadać o naszych startach, postępach naszych koni, konsultacjach i treningach. Najpierw jednak chciałabym Wam opowiedzieć trochę o mojej historii z końmi. Wszystko zaczęło się zupełnie nie spektakularnie od „leśnych” koni moich rodziców. Pierwszym moim koniem był Artemor ur.1982, koń trzy czwarte krwi angielskiej, jego dziadkiem był Tuny, słynny koń wyścigowy. Tego konia moi rodzice kupili ze szkółki jeździeckiej w Trzęsaczu koło Rewala. Większość osób bała się na nim jeździć. Moi rodzice zakochali się w nim i tak pojechał z nami do Warszawy. Osiąganie z końmi rzeczy wydawałoby się niemożliwych widać odziedziczyłam po rodzicach. Wszyscy troje spadaliśmy z niego bardzo często. Po jakimś czasie rodzice zaopatrzyli się w dwa inne konie, a szalony Artek trafił się mi w przydziale. Miałam wtedy 11 lat. Startowałam na nim w swoich pierwszych zawodach skokowych oraz ujeżdżeniowych. Kochałam skoki, ale moi trenerzy Pan Marek Głuchowski i Grażyna Bałtuszys, nie uznawali startowania wyłącznie w skokach. Dlatego przy okazji każdego konkursu skokowego musiałam jechać i konkurs ujeżdżeniowy. Ku mojemu utrapieniu ujeżdżenie zawsze mi wychodziło dobrze, a skoki… różnie.
Artemor nie miał wybornego ruchu, ani możliwości skokowych, ale miał niezłomnego ducha. Niechętnie wpuszczał do boksu mężczyzn. Doskonale wiedział, że jeździ na nim dziecko, więc raczej spadali moi rodzice, a nie ja. Był to pierwszy koń, z którym się bardzo zżyłam. Razem jeździliśmy na wakacje np. do Stada Ogierów w Łobzie i na różne zawody. Na nim szalałam w terenach, skakałam krosówki, parkury i robiłam pierwsze elementy ujeżdżeniowe jak np. lotne zmiany. Na emeryturę odszedł w wieku 18 lat, wtedy niestety nie było tylu możliwości leczenia stawów co teraz. Emeryturę spędził u przyjaciółki naszej rodziny z czasów Łobezkich. Opiekowała się nim tak dobrze, że dożył bardzo sędziwego wieku. Odwiedzaliśmy go jak tylko czas nam pozwalał. Na zawsze pozostanie w sercach moich rodziców i moim wesoły, drobny, rudy konik. Zawsze chętny do zabawy i brykania. Zawsze gotów zostawić niedoświadczonego adepta jeździectwa na jakiejś leśnej gałęzi, a potem patrzeć na niego z rozbawieniem i politowaniem.
Mój ukochany pierwszy koń Artuś, ur. 1982, odszedł od nas całkiem niedawno, w Wigilię Bożego Narodzenia 2015. Do zobaczenia po drugiej stronie Rudzielcu…
zdjęcie z 2010r.